2 czerwca 2015

Rozdział drugi, czyli Huncwoci chcą wojny

James

 - Nico! - powiedziała uradowana Rose. Podeszła do niego i delikatnie przytuliła.
 Uśmiechnął się, ale wyszedł mu grymas.
 - Witaj Rose - klepnął ją delikatnie po plecach.
 Kto to w ogóle jest?
 - Nie sądziłam, że ty przyjdziesz - odsunęła się od chłopaka.
 - Tak się dostaniemy szybciej, niż byśmy musieli lecieć samolotem lub płynąc statkiem, a nie dostaniemy się tam waszą teleportacją - odpowiedział jej.
 Uśmiechnęła się do niego miło. Ja bym się tak nie uśmiechnął. Ten chłopak był przerażający
 - Dobra, złapmy się za ręce - nakazała nam Rose - i stańmy w cieniu.
 Zrobiliśmy tak jak kazała. Poczułem, że mieszam się z cieniem, co było nieprzyjemne. Zamknąłem oczy, nie chciałem patrzeć.
 - Jesteśmy - szepnęła Castle.
 Otworzyłem oczy. Moim oczom ukazała się piękna dolina z wybrzeżem. Było tam 21 domków*, pole truskawek, Wielki Dom i jakieś inne miejsca, których nie potrafiłem nazwać.
 - Chodźmy - z podziwiania wyrwał mnie głos Nica.
 Ruszyliśmy w dół zbocza. Popatrzyłem na moją kuzynkę. Wyglądała na spiętą. Rozglądała się z niepokojem.
 - Wszystko dobrze? - spytałem.
 - Można by tak powiedzieć - spojrzała w stronę jak mniemam stołówek  - są wszyscy, no prawie - jęknęła.
 Ktoś spojrzał na nią. Warknęła.
 - Kto to?
 - Travis Stoll. Bardziej upierdliwy niż ty - syknęła.
 - No, no, Rosie, ktoś jednak potrafi cię zdenerwować - zaśmiałem się,
 - Ugh. Lepiej zamknij się.
 Uśmiechnąłem się pod nosem. Nagle podbiegł do nas centaur. Często je widywałem w Zakazanym Lesie. Ale ten był inny. Miał jasną sierść i był nastawiony przyjaźnie.
 - Niech nasi goście staną po środku - powiedział do nas - a panna Castle i pan di Angelo niech usiądą przy swoich stołach.
 - Oczywiście panie Chejronie - rzekł Nico i poprowadził Rose do ostatniego stolika, a sam usiadł przy trzynastym.
 - Proszę o ciszę! - krzyknął centaur. Kiedy cała gromada dzieciaków zamknęła buzie zaczął - w tym półroczu na naszym obozie będziemy gościć... - wyłączyłem się. Nudno było jak diabli - ...tak więc macie być grzeczni. No w miarę.Chodźcie - ostatnie słowo powiedział do naszej grupki.
 Poprowadził nas do dużego stołu. Siedziało tam kilku satyrów i gruby facio.
 - Panie D. to są ci z wymiany - powiedział Chejron.
 - Aha - wstał od stołu i skierował się do tego dużego domu.
 - Nie przejmujcie się Dionizosem. On taki jest. Nie lubi dzieci.
 - A pan lubi?- spytała Zoey.
 - Uwielbiam pracować z młodzieżą - odpowiedział z miłym uśmiechem - choć czasami są nieposłuszni. Koniec gadania. Jedzcie - i wytłumaczył nam jak działają obozowe naczynia.
 Kiedy jedliśmy spojrzałem w stronę Rosalie. Siedziała sama, a przy innych stolikach było kupę dzieciaków. Tylko przy pierwszym, trzecim, trzynastym i dwudziestym pierwszym siedziała tylko jedna osoba, a przy kilku stolikach w ogóle nikogo nie było.
 - Dlaczego oni siedzą sami? - spytałem.
 - Nie mają rodzeństwa. I nie można siedzieć przy innym stoliku, bo to zakazane. No chyba, że się jest nieokreślonym to jest się w jedenastce - wskazał zapełniony stolik - takie zasady - wzruszył ramionami.
 Nie odpowiedziałem. Głupie zasady. W Hogwarcie czasami mogliśmy usiąść przy innym stole niż ten od naszego domu. A tu takie surowe zasady.
 Jedliśmy przy akompaniamencie wrzasków, głównie ze stolika jedenastego.
 Po skończonym posiłku Chejron powstał.
 - Dziś macie dzień wolny - i odszedł w stronę Wielkiego Domu.
 - Ja was oprowadzę - podeszła do nas nasza Rose.
 Wstaliśmy od stołu i poszliśmy za nią. Z małym jak na nią entuzjazmem opowiadała o domkach, polu ćwiczeń, czy nawet o strzelnicy. Od czasu do czasu rozglądała się za kimś. Chyba wiedziałem za kim.
 Nagle z drzewa wyszła dziewczyna. Stanęliśmy jak wryci w ziemię.
 - Hm... - zamyśliła się Castle - nimfa drzewna. Tutaj to norma - przeszła kilka kroków i rzuciła do nas - idziecie, czy chcecie spać na plaży?
 Uśmiechnąłem się słysząc dziewczynę z ciętym językiem. Tę właśnie Rose pamiętam.
 Zaprowadziła nas do Wielkiego Domu i wskazała pokoje. Mieliśmy się rozpakować.
 - Kiedy usłyszycie konchę idźcie na kolację. Wiecie gdzie - i poszła w swoją stronę.
 Dzieliliśmy sypialnie tak jak w Hogwarcie, więc jak na razie jest spoko. Pokoje nie były wielkie, ale zmieściliśmy się z chłopakami. Cztery pojedyncze łóżka. Ok. Jasne ściany, ciemna podłoga i jedno okno. Kolory dobrze dobrane, więc nie będzie przygnębienia, ani bólu głowy. No mam nadzieję.
 - Syriusz, czy twój kufer musi stać na środku? - spytał Remus.
 - Poczujmy się jak w szkole - powiedział z entuzjazmem Łapa - co nam szkodzi?
 - Skąd mamy to wiedzieć? - odparował mu Lunatyk.
 - Oj Luniek, nie przesadzaj z zasadami. Trzeba się bawić póki możemy - powiedziałem.
 - No właśnie - poparli mnie Peter i Syriusz.
 Wyjrzałem przez okno. Jedni obozowicze grali w siatkówkę, drudzy ćwiczyli walkę na miecze, a trzeci leniuchowali. Rose nigdzie nie było widać.
 - Hej - usłyszałem.
 - Cześć - przywitał się Syriusz.
 - Czemu tu siedzicie? Nie lepiej wyjść na dwór? - powiedziała ruda dziewczyna. Była podobna do Evans. Ale Evans to Evans. Nie do podrobienia.
 - Tylko nie mamy pojęcia gdzie iść - wyjaśnił za nas Rem.
 - Aha - wyciągnęła z kieszeni swoich poplamionych farbą dżinsów mapę - macie. Z mapą się raczej nie zgubicie.
 - Z nimi nigdy nic nie wiadomo - mruknął Lupin. Dałem mu kuksańca.
 - Jeśli mówisz, że lubicie robić kawały, to radzę nie wchodzić w paradę braciom Stoll. Wojna na żarty nie byłaby dobra - uśmiechnęła się i wyszła z naszej tymczasowej sypialni.
 - Chłopaki myślicie o tym samym co ja? - spytałem.
 - Potter! Nawet się nie waż! - krzyknął Remus.
 - James, wchodzę w to - oznajmił Łapa.
 - Ja też - dodał Peter.
 - Luniek? - popatrzyliśmy na niego. Widać było, że powoli się łamie.
 - Och, no dobra. Wchodzę - westchnął i uśmiechnął się.
 - Ale najpierw zapoznajmy się z nowym terenem - wskazałem na mapę, którą trzymał Lupin.
 Wyszliśmy na podwórze. Kilka dziewcząt popatrzyło na nas z zainteresowaniem. Poszliśmy na plażę. Był tam ten chłopak od stołu trzeciego i blondynka. Chłopak właśnie ochlapał dziewczynę, a ona się zaśmiała.
 Usiedliśmy na piasku, rozkoszując się słońcem.
 - Niemożliwe - szepnął Black patrząc w bok - Demetrii?
 Popatrzyliśmy w tym samym kierunku. Demetrii szedł z czarnowłosą dziewczyną za ręce.
 - Cześć kuzynie - powiedział do Blacka i usiadł koło nas. Jego dziewczyna podbiegła do blondynki i bruneta i szepnęła coś do nich. Następnie przyprowadziła ich do nas.
 - Jestem Elena - powiedziała owa czarnowłosa - a to Percy i Annabeth, najpopularniejsi herosi w naszym świecie.
 - Nie przesadzaj, Carter - powiedziała Annabeth - po prostu mamy niewyobrażalnego pecha. Co nie Glonomóżdżku?
 - Czy ja naprawdę tak ciężko myślę? - spytał Percy z wyrzutem.
 - Percy, nie zapominaj, że są z nami córki Ateny. Zawsze będziesz dla nich ciężko myślący.
 Zaśmiali się.
 - Czy ktoś wie gdzie jest Rose? - spytał Peter.
 - Pewnie w swoim domku - odpowiedział Demetrii - mogę wam pokazać - wstał i otrzepał się z piasku.
 Zrobiliśmy to samo co on. Zaprowadził nas do czarno-złotego domku. Mały taras z greckimi kolumnami był piękny. Drzwi od domku były dwuskrzydłe i czarno-srebrne.
 - Bardzo podobne do windy z Empire State Building - powiedział kuzyn Łapy - Percy i Annabeth mówili, że tak wyglądają - zapukał trzy razy.
 Po chwili wyszła Rose, ubrana poobozowemu, czyli w pomarańczową koszulkę i dżinsy, włosy miała spięte z tyłu głowy. Popatrzyła na nas złotymi oczami i westchnęła.
 - Znowu uciekasz - stwierdził Demetrii.
 - Nie tym razem  - uśmiechnęła się przyjaźnie - rozmawiałam z tatą.
 - A mój się nie odzywa - powiedział bez uśmiechu.
 - Większość się nie odzywa - pocieszyła go Castle.
 Uśmiechnął się smutno i poszedł w stronę plaży. Rosalie zmrużyła oczy.
 - Chcecie wejść? - spytała i odsunęła się z przejścia.
 W środku nie było tyle ozdób co na zewnątrz. Domek była ciemny, a jego pomieszczenie jasne, kilka łóżek, szafa, komody, biurka i krzesła. Dodatkowo drzwi najpewniej od łazienki.
 - Niezły kontrast - skwitował Black.
 - Ojciec to ma fantazję - zaśmiała się.
 - A kto...? - spytał Remus, ale nie dokończył.
 - Mogę powiedzieć, a co mi tam - klasnęła w dłonie - zgadujcie: czarny domek, drzwi podobne do Wrót Śmierci, mój tatuaż ze skrzydłami i kosą...
 - Nie kumam - powiedziałem szczerze.
 - Ugh... Potter, ale ty ciężko myślisz - zbeształa mnie żartobliwie.
 - To powiesz nam? - spytał Remus
 - Tanatos

ThanatosBrocky

____________________________________
*domek 21 - domek Tanatosa, dodany przeze mnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz